Przyszła pora na drugą recenzję :) Dzisiaj będzie o jednym z moich ulubionych kosmetyków make up, czyli maskarze. Bez tuszu/maskary nie wyobrażam sobie funkcjonowania. Co prawda nie maluję się często, ale jak mnie najdzie ochota czy wena, to bez maskary ani rusz :)
Jakiś czas temu na nasz rynek weszła nowość, czyli totalnie szokujące maskary Color Shock od Maybelline. Można je znaleźć w 3 kolorach: Electric Purple, Electric Navy i Electric Teal.
Ja opowiem dziś o jednej z nich, czyli o Electric Teal, zwanej przeze mnie inaczej Turkusową :)
Maskarę zakupiłam w Rossmanie. Nie pamiętam dokładnie po ile, ale coś chyba poniżej 30 zł. Bardzo się na nie napaliłam, bo wcześniej widziałam w telewizji ich reklamy i się zachwyciłam nimi i powiedziałam sobie "Monika! Musisz ją mieć!". Więc tak też uczyniłam :) Na początku ciężko ją było znaleźć gdziekolwiek, ale w końcu, pewnego dnia, w jednym z Rossmanów w moim mieście znalazłam ją! Ciężko było mi się zdecydować, który kolor mam wybrać, ale w końcu przy radzie mojego Jacka wybrałam turkusowy :)